wtorek, 30 sierpnia 2011

Grunwald 2011


Relację miałam rozpocząć zupełnie inaczej, ale myszkując po Internecie natrafiłam na artykuł z Gazety Olsztyńskiej, zaczynający się tak:
Po ubiegłorocznych gigantycznych problemach na drogach z dojazdem na inscenizację, a potem z wyjazdem z pól grunwaldzkich przygotowujący imprezę obiecali zmiany w organizacji. Udało się. Korki były niewielkie, a dzięki przesunięciu rozpoczęcia bitwy żaden z walczących nie zemdlał na polu bitwy z powodu upałów.”
Siur. Udało się. Gmina dokonała cudu. Hosanna. ;)) A ja głupia myślałam, że korków na drogach nie było dla tego, iż w tym roku nawet w sam dzień Bitwy, widzów zjechało mniej niż w 2010 w przeddzień głównej inscenizacji; że niebo się zlitowało i miast potwornego upału zafundowało nam odrobinę chmurek i całkiem przyjemny wiaterek….
Jedyną zmianą techniczną w układzie ruchu jaką zaobserwowałam, było uniemożliwienie parkowania na poboczach dróg dojazdowych i dodatkowy zjazd z parkingu przy pomniku. No dobrze. Może były i inne, (na przykład portale teleportacyjne) ale biorąc pod uwagę naprawdę niewielką ilość samochodów, nie było mi dane ich doświadczyć. Może szkoda?
Inne zmiany organizacyjne były bardziej namacalne. Chyba coś drgnęło w serduszkach ludków odpowiedzialnych za całokształt a może płacz i zgrzytanie zębów jakie nastąpiły p o ubiegłorocznym pandemonium, nie dały się tak łatwo wyciszyć i ugłaskać? Wszak surmy wszem i wobec trąbią, że rocznica bitwy pod Grunwaldem aspiruje do miana najbardziej znanej w Europie imprezy tego typu. Nie mam pojęcia co trąbiono w językach obcych bom antytalent lingwistyczny ale i rodacy suchej nitki na organizatorach nie pozostawili.
Wynikiem tego szumu na polach grunwaldzkich pojawiło się więcej kranów z wodą. Tadam! Nie słyszę braw i pieśni pochwalnych. Oczekiwaliście czegoś więcej?!
No dobrze…Były dwa telebimy, z czego oba doskonale widoczne. Zmieniono organizację strefy „Azja-okazja”. Stragany miały wyznaczone sektory, ukrócono trochę samowolkę handlarzy a alejki stały się przez to łatwiejsze do przebrnięcia. Tak. Przyznaję się. Sama się w jedną zapuściłam w poszukiwaniu żelków dla jęczącej progenitury i nawet spotkałam…Indian. Okazuje się, że napomykanie o ty, iż to Mongoloidzi pierwsi odkryli Amerykę wcale nie s ą pozbawione sensu. To by ładnie nam tłumaczyło i Indian pod Grunwaldem i ich przebywanie w tym a nie innym sektorze…(na zdjęciach nie uwiecznieni z powodu nadprzyrodzonych kłopotów z aparatem. Z dbałości o samopoczucie czytelników pominę też zdjęcie owego sektora i w zamian zaprezentuję panoramę średniowiecznego jarmarku)
Turniej łuczniczy z zamkiem w tle.

Co prawda dmuchane zamki nadal urozmaicały krajobraz rzewnie wpisując się w tło turnieju rycerskiego, ale przynajmniej wesołe miasteczko umieszczono tak, że karuzele nie kręciły się nad głowami rycerzy (przynajmniej nie te wesołomiasteczkowe). Gigantyczne puszki głównego sponsora traktowałam jako zło konieczne. Wszak jeśli płacił, to wymagał. Co prawda na niektórych zdjęciach zostały uwiecznione w charakterze Konia Trojańskiego ciągniętego przez rycerzy na pole bitwy, ale to już tylko moja chora, nieokiełznana wyobraźnia…

Puszka Trojańska
To tyle tytułem przydługiego wstępu.
Nie mam pojęcia, czemu w tym roku było mniej widzów. No dobrze. Mam. Po pierwsze. Sporo musiało się zrazić tym, co ich spotkało w ubiegłym roku, bo przyznaję, jeśli ktoś nie ma takiego fikołka jak ja, mógł mieć problem z dostrojeniem się do pozytywnych wibracji. Mi osobiście wystarczy że tam jestem i włącza mi się tryb endorfinizacji otoczenia.
Po drugie. Pogoda. Nieprzewidywalna. Deszcz na zmianę ze słońcem, słońce na zmianę z burzą….a pamiętajmy co się działo w ubiegłym roku, gdy w nocy z soboty na niedzielę pola zamieniły się w ring zapasów w błocie?
Po trzecie. Brak kodującego się podprogowo medialnego jazgotu. Część ubiegłorocznych widzów najprawdopodobniej przyjechała „bo wypadało być”. W tym roku zaobserwowałam naprawdę nieliczne panie na szpilkach, w kreacjach rodem ze „Słonecznego patrolu”. Pewnie wolały pojechać na Majorkę czy gdzie tam się jedzie o tej porze…Cześć im za to i chwała.
W każdym razie parkingi były tak puste, że bez problemu dotoczyliśmy się pod sam pomnik zarówno w piątek jak i w sobotę.
Czy to brak tłumów, czy bardziej sprzyjająca aura to spowodowała, w każdym razie atmosfera wzajemnej życzliwości przeciekała przez ostrokoły niczym piwna piana przez wierzch kufla. Może to tylko moja wyobraźnia, ale tym razem odtwórcy z większym pobłażaniem patrzyli na ludzi wykradających im na zdjęciach skrawki życia jakże innego od codzienności. Obozy częściowo otwarto dla zwiedzających i jeśli nawet rycerstwo warkotało zirytowane, to na tyle cicho, że nikt tego nie słyszał. Cześć wam za to i Chwała!

ZZa ostrokołu:

Mniejsza liczba widzów wpłynęła niekorzystnie na przepływ złota z kiesy do kiesy na średniowiecznym targu, ale ja osobiście byłam zachwycona tym, że mogłam porozmawiać z rzemieślnikami bez publiki dyszącej mi w kark na wpół przetrawionym piwem czy kwasem chlebowym. Pogadałam, potargowałam się jak przekupka, kupiłam co chciałam i za ile chciałam, poznałam fantastycznych ludzi, wystraszyłam się pytona i zachwyciłam sokołem…Żyć nie umierać.
Próba generalna inscenizacji, choć w kwestii technicznej faktycznie przypominała to co zobaczyliśmy w sobotę, była personifikacją nut zaczerpniętych z wielowymiarowej nadrzeczywistości bytującej w rozedrganych umysłach braci rycerskiej. Freud miałby tu niemałe pole do popisu a Władzio i Urlyś nogi by pogubili zwiewając od takiego wojska. Żadnej Bogurodzicy ni "Christ ist erstanden" by z siebie nie wydusili, zadawalajc się wywrzaskiwaniem na dwa głosy: „Apage satanas”.
Bitwa. Wiadomo kto wygrał. Inscenizacja była jednak poprowadzona zupełnie inaczej niż w ubiegłym roku. Pomijając pewne znaczące elementy samej treści opisowej, scenariusz też przedstawiał się inaczej. Zrezygnowano z obrazu ukazującego spalenie wiosek na rzecz zaprezentowania szyków bojowych, formacji wojskowych biorących udział w bitwie. To akurat dla prostych zjadaczy chleba (do jakich należę) było wyjątkowo smakowitym kąskiem. Fantastycznie wyglądała też szarża konnicy na oddziały piechoty, choć słyszałam głosy, że piechota akurat w tym momencie miała włos lekko zjeżony.

Przed wymarszem.
Wielki Mistrz prywatnie...
...i w dzień swej klęski...


Po inscenizacji; mimo iż na głównej scenie już coś popiskiwało prezentując nader marne możliwości wokalne; tuż przy obozach rycerskich mogliśmy posłuchać muzyki wpadającej w klimat epoki. Jak widać porywała do tańca nawet wracających z pola bitwy wojów...
(szkoda, że na zdjęciu nie udało mi się uwiecznić tego chrzęstu zbroi).
Wiem, że jest wiele głosów wytykających niedostatki i szmirowatość całej imprezie. Że zbroje nie są kompletne, że "cośtam gdzieśtam" poprzecierane...że to, że tamto...Pewnie dobrze, że są ludzie zwracający uwagę na takie rzeczy bo to powinno mobilizować, kierować całość odtwórstwa w kierunku coraz większej dbałości o szczegóły. Jednak ja, z perspektywy zwykłego widza cieszę się, że taki "Grunwald" wpisał mi się w coroczne plany wakacyjne. Cieszę się, że są ludzie, którzy miast siedzieć przed telewizorem, klikać w ogłupiające gierki lub łamać parkowe ławki realizują swoją pasję.
I tak cichutko tylko szepnę...Czy wojska pod Grunwaldem 1410 roku były wypolerowane na wysoki połysk?
W związku z ograniczonymi możliwościami Blogera, relacje okrasiłam nielicznymi zdjęciami. Więcej znajdziecie w moich albumach:
Grunwald 2011 - piątek
Grunwald 2001 - zza ostrokołu
Grunwald 2011 - sobota

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz