piątek, 21 października 2011

Zazdrość matką wynalazków

Pozytywna zazdrość. Nie taka co każe nam ciemną nocą skradać się do cudzego warsztatu z zapaloną pochodnią. Zazdrość spinająca do działania komórki mózgowe, by znaleźć sposób na zmotywowanie męża coby spełzł z fotela i przyciął parę drewienek.
Zazdrościłam TATSU jej krosien i zaprojektowałam swoje na bazie starej furtki od balustrady (chroniącej niegdyś moją progeniturę przed nauką latania), dwóch kawałków sklejki oraz kija od grabi.
Krosienka są trochę inne bo tka się na nich pod kątem 60 -45stopni (kręgosłup już nie ten i trzeba sobie życie umilać). Wystarczy ustrojstwo oprzeć o poręcz krzesła i tadam!
Na poniższych zdjęciach widać wełenkę z Kramu Korkonti i pasek jaki robię w ramach oswajania materiału.






Ps. Mam śliczne wrzecionko od Apaczomira i to jest źródło moich zgryzot. Tak jak wszystkiego innego nauczyłam się sama metodą prób i błędów, tak przędzenie mi nie wychodzi. jestem zdruzgotana :(

czwartek, 6 października 2011

Gałganek

Odważyłam się nareszcie na wypróbowanie jednego z bardziej odjechanych przepisów.
Gałganek fajnie kroi się w plastry i rewelacyjnie smakuje z miodem na ciepło albo na zimno.
Dla chętnych do eksperymentowania podaję przepis z książki o której już wspominałam wcześniej.
0,5kg mąki pszennej
0,25l kwaśnej śmietany
2 łyżki miodu
10 jaj
posiekane suszone owoce i orzechy
masło

Białka ubić, składniki wymieszać tak, aby powstało gęste ciasto. Czystą, lnianą tkaninę smarujemy masłem, wylewamy na nią ciasto i szczelnie zawiązujemy. Wkładamy do wrzącej wody i gotujemy pod przykryciem około 1 godziny. Dobrze jest "kluskę" po 1/2 h obrócić, żeby równomiernie się ugotowała.


A tu już moja pierwsza krajka tkana na tabliczkach. Wiem, ze daleko jej do doskonałości, ale na razie oswajam się z nową techniką i usiłuję pojąc zasadę działania tabliczek. Może ktoś pomoże?
Zapraszam też na mój drugi blog. Tym razem znajdziecie tam kuferek z ornamentem z Gotlandii.

piątek, 30 września 2011

Wiedunka piecze chleb.

Odkąd zostałam posiadaczką książki pani Małgosi "Przy słowiańskim stole", cały czas eksperymentuję z przepisami jakie zamieściła w niej owa pani archeolog. Przepisy nie są sformuowane jak w klasycznej książce kucharskiej i stanowią jedynie uzupełnienie szerokiego opisu kultury kulinarnej wczesnego średniowiecza. Stąd też w wielu przypadkach trzeba eksperymentować, pytać, szukać, podpatrywać.
Szalenie mi się to podoba.
Po lekturze tej książki po raz pierwszy sięgnęłam po szałwię by złagodzić ciężkość smaku tłustego mięsa, upiekłam podpłomyki...nastawiłam zakwas na chleb...
Chleba domowego nie piekłam nigdy bo to COŚ co wynurza się z maszyny do pieczenie chleba jest tak dalekie od chleba jak chińska zupka od domowego rosołu. Przepis ze wspomnianej książki zaintrygował mnie swoją magiczną wymową i na przekór temu co mówiła mi pewna szacowna osoba (że to głupota itp i tede) postanowiłam pobawić się w czary.
Do glinianego, nigdy nie używanego(!!!) naczynia wsypałam cztery łyżki mąki, zalałam je ciepłą wodą, wymieszałam i przykryłam czystą lnianą chustą. Codziennie, przez cztery dni O TEJ SAMEJ PORZE dodawałam do zakwasu cztery łyżki mąki i delikatnie mieszałam drewnianą łyżką.
Zdaję sobie sprawę, że pewnie gdybym robiła to w słoiku i przykrywała ścierką też zakwas by wyszedł..ale gdzie magia?
Pierwszy chlebek był pyszny ale już jak go rozkroiłam i zobaczyłam niewielkie oczka w miękiszu, wiedziałam, że dałam za mało wody (w przepisie nie ma określonych proporcji). Pachniał jednak i smakował dokładnie tak jak powinien. Prawdziwym wiejskim chlebem.

Do drugiego ciasta dodałam wody nieco więcej. Chlebek trochę stracił na kształcie, ale za to jest idealny taki jak trzeba. Następny postaram się potrzymać w piecu odrobinę krócej i zobaczyć jak to wpłynie na grubość skórki (choć taka chrupiąca też jest pyszna).


I tak na koniec. Mam już tabliczki do tkania krajek. Mąż wyciął. Tata wywiercił, ja wyszlifowałam. Kolejna magia :D



wtorek, 20 września 2011

Zbucz 2011

Festyn w Zbuczu przerósł moje najśmielsze wyobrażenia. Pozytywnych emocji nie mogły nawet zgasić "Biełyje Rozy" porykiwane na scenie przez jakiś zespolik. Może dla tego disko rżysko nie przeszkadzało mi tak bardzo, że przy trzech facetach w domu człek nabiera umiejętności wybiórczego słuchania? Możliwe.

Dla mniej zorientowanych cytat z Wikipedii: W pobliżu wsi Zbucz znajduje się grodzisko z okresu wczesnego średniowiecza, które jest najstarszym obiektem tego typu w międzyrzeczu górnej Narwi i środkowego Bugu. Daty dendrochronologiczne uzyskane z belek znajdujących się pod wałem wskazują, że grodzisko powstało pod koniec wieku IX, a ceramika znaleziona za fosą pochodziła z X lub XI wieku. Było to w tym czasie centrum lokalnej administracji plemiennej na tym obszarze. Grodzisko pierścieniowate ma około 90 metrów średnicy i otoczone jest wałami, których maksymalna wysokość dochodzi do 3,5 metra, zaś szerokość u podstawy waha się od 7 do 10 metrów. Gród prawdopodobnie pełnił także funkcję refugialną, w którym w razie najazdu chroniła się okoliczna ludność. W okresie późnośredniowiecznym w nasypie znajdował się cmentarz. Wał grodziska został zbudowany w bardzo kunsztowny sposób, który wskazuje na znaczne umiejętności budowniczych. Dowody zebrane podczas wykopalisk w 2004 i 2005 roku na terenie grodziska oraz na pobliskim cmentarzysku wskazują, że gród w Zbuczu, obok powstałych nieco później grodów w Klukowiczach i Zajączkach, należy wiązać z "mazowiecką" falą zasiedlenia tych terenów. Gród został zniszczony przed 1041 rokiem podczas zbrojnego podbijania tych terenów przez książąt kijowskich

Festyn odbywa się właśnie w obrębie wałów i z roku na rok przybywa na niego coraz więcej drużyn. Na poniższym zdjęciu namiot Drużyny Nawia.

A tu udało mi się liznąć techniki tabliczkowych krajek. Chyba już sobie poradzę...(z naciskiem na "chyba")

Sroki nurkują w koralikach.

I znowu Nawia wraz z obiektem moich westchnień. Nie, nie. Nie chodzi mi o tą białogłowę w tle a o koło garncarskie. Strrrrasznie chciała bym się nauczyć lepić garnuszki. W sumie mam nawet miejsce na piec do wypalania ceramiki...

Jak mogliśmy się przekonać wojowie mają kłopoty z liczeniem. Przed bitwą zatem należy wykonać grupowe zdjęcie poglądowe, by potem ewentualnie poległych odhaczyć.




Jeszcze bitwa się nie zaczęła a Książę już poległ...

Jeśli się nie mylę, to tarcze Drużyny Winland... :)








I kolejny raz Nawia. Woj jak głodny to zły, więc trzeba temu zaradzić...




Wszystko to wyglądało niezwykle apetycznie, ale przez to, że pojechałam tam ze świeżo pozszywaną paszczęką spróbowałam jedynie gałganka. I tak się dziwię, że po takiej dawce środków przeciwbólowych byłam zdolna ostrość na zdjęciach złapać.
A co to gałganek i jak go się przyrządza, to już w następnym wpisie ;)

Do obszerniejszej fotorelacji zapraszam na Facebook.
ps. Zdjęcie grodziska z lotu ptaka pochodzi ze strony http://platformakultury.pl/

środa, 14 września 2011

Lucetowy piernik

Prócz miodownika, na urodzinowym stole zagościł piernik toruński. Zasmakował gościom tak bardzo, że obiecałam podać przepis co niniejszym czynię:

Może nie do końca wierny bo w dokumencie nie są podane proporcje, ale wzorowany na jednym z pierwszych przepisów zachowanych w Muzeum Pierników w Toruniu.

Należy przygotować:

Mąka żytnia typ 2000 1,5 szklanki
Mąka pszenna tup 3000 1,5 szklanki
Miód 1 szklanka
Woda 1 szklanka
Jajka 2 sztuki
Olej 0,25 szklanki
Bakalie ( skórka pomarańczowa i z grapefruita, orzechy, morele, śliwki, rodzynki) 2 szklanki
1,5 łyżeczki mieszanki przypraw ( kminek, anyż, imbir, goździki, cynamon, gałka muszkatołową, kardamon, kakao)
I jedyny współczesny składnik 2 łyżeczki sody.

Piernik przygotować tak: wodę zagotować i dodać miodu i przypraw, wymieszać starannie i poczekać spokojnie aż ostygnie. Jak już będzie chłodne można dodać mąki najpierw pszennej a później żytniej połączonej z sodą i wymieszać wszystko, aż mąka dobrze połączy się z płynem? Później trzeba dodać jajko i znowu mieszać drewnianą kopyścią a na końcu olej i bakalie. Połączone bakalie z ciastem włożyć do foremki i pozostawić na 10-15 minut. W tym czasie dobrze nagrzać piec ( temperatura 200 stopni Celsjusza).
Piec trzeba około 50 minut a pod koniec pieczenia zmniejszyć temp. do 180, sprawdzić ciasto wkładając cieniutki patyczek jak patyk będzie tłusty i nieoblepiony ciastem to można wyciągnąć. Piernik nadaje się do jedzenia po wystygnięciu.
Jeśli piernik wylewa się na większą blachę i piecze w formie chlebka a nie keksu, to wystarczy mu 20-30 minut w piekarniku.
Obiecałam też wyjaśnić skąd biorę sznureczki służące do wiązania sukni.
Otóż robi się je bardzo prosto na lucecie.

Lucet można wyciąć z deski drewnianej (tak jak ja to zrobiłam) można też do tego celu użyć drewnianego widelca kupionego w sklepie gospodarstwa domowego. Samo wyplatanie sznureczka jest dziecinnie proste i doskonale nauczycie się tego z kursu na YT:

poniedziałek, 12 września 2011

Eklektycznie i radośnie

Na początek parę obrazów ku pobudzeniu apetytu...
Podpłomyki, drób wszelaki, pierniki, miodowniki i placki z kruszonką. Śledziki zacne i ogóreczki chrupiące. Smalczyk z jabłuszkiem i cebulką w garnczkach szałwią pachnący. Żur z jajeczkiem, rybka, bigos (oczywiście bez pomidorów). Hipocras, miody z Jomsborga....
Czym chata bogata, tym.....RADA;)
Mój Bóg Ogniska Domowego. Nawet blachę wyklepał, coby mięsiwo było można na niej opiekać.
Polowanie na dropsa.


Z modą przez stulecia....(ten z mieczem to mój sn. Nie komentuję jego morderczych instynktów)
I moment prawdziwego wzruszenia. Dobrze, że nie miałam makijażu bo jak nic tusz popłynął by na policzki. Minstrella nauczyła się SPECJALNIE DLA MNIE mojej ukochanej piosenki...Niesamowite przeżycie słyszeć na żywo coś, co znało się li i jedynie z płyty. Niestety, nie miałam możliwości nagrania śpiewającej Minn, więc musi Wam wystarczyć oryginał (marna namiastka w porównaniu do tego co mogliśmy usłyszeć 10 września. Ewo. Dziękuję!!
Poranek dnia następnego....


środa, 7 września 2011

Podpłomyki.

Niby proste....
Ot. Szklanka grubej mąki żytniej, takiej samej pszennej, łyżka miodu, szczypta soli, trochę utłuczonych w moździerzu orzechów laskowych i garstka maku.
Podpłomyki z przepisu znalezionego w książce o kulturze słowiańskiej wydawały się łatwe, proste i przyjemne. Kto by pomyślał, że wszystko skomplikuje fakt pieczenia ich w piekarniku a nie jak Bóg przykazał na gorącym kamieniu? Dopiero za trzecim razem, po rozlicznych konsultacjach z Martą i Łukaszem z Bractwa, udało mi się stworzyć coś, co nadawało się do konsumpcji bez uprzedniego rąbania owego podpłomyka siekierą. Mianowicie, nie wzięłam pod uwagę faktu, że piekarnik nagrzewa się równomiernie i brak w nim owej różnicy temperatur powodującej powstawianie pary. Aby podpłomyk nie wysechł na wiór należy na dół piekarnika włożyć blachę z wodą.
Niby proste....


W tych bardziej chlebowych podpłomykach (przepis z FREHA) również stosujemy "wodny myk" by były bardziej pulchne i delikatne:

4 dag drożdży
35 dag mąki żytniej
35 dag mąki pszennej (obie mąki pełnoziarniste)
1/4 l letniej wody (dałam odrobinę więcej)
1/8 l letniego mleka
1 łyżeczka soli
(wedle upodobania dodatkowo:
1 łyżeczka kminku
1 łyżeczka rozgniecionych nasion kolendry) - ja dodałam rozmaryn.

1/4 mąki przesiewamy do miski. Robimy wgłębienie, w które wkruszamy drożdże, wlewamy mleko i wodę i mieszamy widelcem do uzyskania jednolitej konsystencji. Oprószamy mąką i odstawiamy do wyrośnięcia. Po upływie ok. 15 min dodajemy pozostałą mąkę, (przyprawy) i dokładnie wyrabiamy. Odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na 40 min. Dzielimy na 4 części. Każdą rozwałkowujemy na okrągły placek grubości ok. 1 cm. Układamy na blasze posmarowanej olejem, oprószamy mąką i znowu odstawiamy do wyrośnięcia na 15-20 min.
Pieczemy na środkowym poziomie piekarnika (ok.200-230 stopni) przez ok. 30 min. Podpłomyki muszą być rumiane i chrupkie, ale nie suche, dlatego wstawiając chlebki do piekarnika nalewamy pół szklanki wody do blachy
ustawionej na dole.
Składniki można mnożyć

poniedziałek, 5 września 2011

Miodownik

Miałam do wyboru dwa ciasta.
Piernik na który przepis znalazłam na stronie Muzeum Piernika w Toruniu i jest ponoć jednym z najstarszych zachowanych, oraz Miodownik.
Postanowiłam wypróbować ten drugi bo nie zawiera wśród ingrediencji współczesnej sody (choć dodajemy do niego drożdże)


Miodowniczek jest pyszny. Na drugi dzień lepiej kroić go w plastry grubości kromki chleba (trochę twardnieje). Teraz ma już trzy dni i ani smak ani "twardość" się nie zmieniają, więc spokojnie można go robić na dłuższe wyjazdy i przechowywać w lnianym woreczku.

Miodownik (Raz jeszcze dziękuję Kamilo za przepis)
60 dag mąki,
30 dag miodu,
3 jaja,
10 dag cukru,
5 dag masła,
6 dag drożdży,
po 2 łyżeczki cynamonu i goździków,
5 dag smażonej skórki pomarańczowej, skórka otarta z cytryny (nie dodałam)
karmel z 2 łyżeczek cukru,
masło i tarta bułka do wysmarowania i posypania blaszki

Do przesianej mąki dodać płynny miód, żółtka utarte z cukrem i karmel wymieszany z rozpuszczonym masłem. Drożdże wymieszać z łyżeczką cukru i przełożyć do miski z mąką. Mieszając wsypać zmielone goździki i cynamon. Dokładnie utrzeć ciasto, dodać pianę z białek i delikatnie wszystko wymieszać. Przełożyć ciasto do blachy wysmarowanej masłem i posypanej tartą bułką. Piec godzinę w gorącym piekarniku.


niedziela, 4 września 2011

Ruszt

Tadam. Nareszcie czuję się wolna od śmierdzącej karkówki z grilla. Nie mam pojęcia co oni dodają do tych węgielków, ale po każdorazowym wchłonięciu czegokolwiek pieczonego na grillu moja wątroba jest bardzo, ale to bardzo obrażona. Co dziwniejsze, ta sama karkówka pieczona na ruszcie w piekarniku nie wywołuje żadnych efektów ubocznych.
Zamówiłam zatem trójnóg, ruszt i kociołek by do moich podrobów podejść w sposób bardziej ekologiczny.
Na pierwszy ogień (dosłownie i w przenośni) poszły placuszki serowe (przepis jak najbardziej średniowieczny) i tylko blacha do tarty nie bardzo się klimatycznie wpasowała w epokę...ale dzielnie nadrabiała użytecznością.
Trochę potrwa nim nauczę się utrzymywać stałe natężenie ognia, ale DAM RADĘ!

Placuszki serowe:
Biały ser utrzeć z cukrem na puszystą masę, dodać do tego żółtka, odrobinę mąki pszennej(naprawdę niewiele) i pianę ubitą z białek. Zgodnie z oryginalnym przepisem przed pianą dodajemy odrobiną stopionego masła, ale ja dodałam oliwę (masło chwilowo wyszło).
Placuszki smakują jak serniczki. Są bardzo delikatne i puszyste.

czwartek, 1 września 2011

Hipocras

W ramach przygotowywania się do rychłej uczty nastawiłam parę butelek hipocrasu.
Teraz, po miesiącu mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że powinnam zrobić ich więcej. Aromatyczny, lekko słodki i bardzo korzenny, z ostrą nutą imbiru...jest prawdziwą ambrozją. Oczy cieszy głęboką, bursztynową barwą.

Dla zainteresowanych podają przepis (skopiowany z jednej ze stron o kuchni średniowiecznej.
Hipocras (Hippocras, Ypocras) był ponoć najpopularniejszym napojem średniowiecza. Dziś produkuje się go jeszcze we Francji i podaje jako aperitif. Niegdyś pełnił również funkcję leku na trawienie. W dużym skrócie jest to wino słodzone miodem (rzadziej cukrem, choć gdy ten stał się nieco popularniejszy na dworach, słodzenie hipokrasu miodem zaczęło być utożsamiane z kuchnią gorzej sytuowaną). Oprócz miodu/cukru, do wina dodawano również cynamon, goździki, imbir, pieprz gwinejski, kardamon, gałkę muszkatułową, galangę (przyprawę spokrewnionę z imbirem), majeranek i długi pieprz. W późniejszych, francuskich przepisach pojawiają się również piżmo oraz bursztyn.
Przepis poniższy bazuje na angielskiej recepturze z XIV wieku. Potrzebne będą: 1 butelka białego lub czerwonego wina (uważam, że lepiej smakuje tu wino wytrawne), 300 g miodu, 1 1/2 łyżki stołowej tartego świeżego imbiru, łyżka stołowa mielonego cynamonu, 1 i 1/2 łyżeczki kminku, po łyżeczce pieprzu, kardamonu, gałki muszkatołowej, 5 goździków. Podgrzewamy wino z cukrem lub miodem, ale nie wolno nam zagotować alkoholu. Zestawiamy z ognia, dodajemy przyprawy, przykrywamy i odstawiamy na dobę. Po tym czasie zlewamy znad osadu płyn, a jeśli nie jest dość klarowny, filtrujemy go przez kilka warstw gazy. Przelewamy do butelki, odstawiamy do piwnicy na co najmniej miesiąc. Potem hipokras podajemy schłodzony.


wtorek, 30 sierpnia 2011

Wszystko niebieskie

Nareszcie skończyłam przerabiać moją suknię. Utkaną krajką zakryłam maszynowy haft, zlikwidowałam też wiązanie przy dekolcie. W granatowym gieźle zwęziłam rękawy i obciachałam marszczenie przy nadgarstku. Mam nadzieję, że teraz jest lepiej pod względem poprawności historycznej.

Dodatkowo utkałam krajkę na pasek i opaskę do chusty.

Nigdy w życiu nie zajmowałam się szyciem. Wszelkie tego typu robótki były dla mnie niezgłębioną magią. teraz mam ciężko. Uczę się wszystkiego od podstaw i nawet zakupy są najeżone pułapkami niczym grota z filmu o Indianie Jonesie.
Kupić len. 100%, odzieżowy. Niby proste, prawda? Też tak myślałam zanim nie zobaczyłam takiego samego materiału w białostockim sklepie za 50zł/metr...i w sklepie internetowym za 11zł/metr. Co prawda ten pierwszy ma ślicznusią fiszkę Polskiego Lnu a ten drugi jest z Czech, ale ja przecież gadać z nim nie będę...