Czyli „Grunwald 2010 – przemyślenia widza.
600 lat po Wielkiej Bitwie z nieba lał się taki sam żar, jak w 1410roku. Około 150tysięcy widzów, ponad dwa tysiące rycerzy chorągwi polskich i krzyżackich.
„I my tam byliśmy miód i wino piliśmy”.
Dwa dni w innym świecie. Ba! W innej rzeczywistości, w innym wymiarze. (Tylko upał taki sam.)
Piątek.
Doczłapujemy się do Nidzicy około południa. Gotycki zamek w którym przyjedzie nam nocować przyjemnie otula nas chłodem murów. Na dziedzińcu, przed siedzibą tamtejszego Bractwa Rycerskiego, jeden z rycerzy poleruje zbroję. Obrazek zaiste malowniczy. Szkoda, że robi to za pomocą szlifierki tarczowej która wizga jak upiór.
Kwaterujemy się na ostatnim piętrze jednej z dwóch wież zamkowych. Widok z okien zapiera dech w piersiach a może to tylko zadyszka po pokonaniu niezliczonej ilości schodów?. Nie ważne, bo przecież trzeba szybko wskoczyć pod prysznic i jechać pod Grunwald! Prysznicuję się zatem i przebieram w KIECKĘ. To próba generalna, sprawdzian czy nie polegnę w niej, w upale sięgającym 40 stopni. Wychodzimy.
Turyści zwiedzający zamek zachwyceni, ja przymusowo robię przez chwilę za miejscowy folklor, syn ostentacyjnie protestuje przykuwając się do słupa.
Do Stębarku docieramy około godziny 13.00. Korki na drodze - w normie. Organizacja ruchu i parkingi mile nas zaskakują bo oczekiwaliśmy horroru. Jak się później okazało, przeczucie nas nie myliło.
Zamknięte dla zwiedzających obozy Chorągwi Rycerskich tworzą enklawy ładu i spokoju w rozedrganym, hałaśliwym morzu widzów. Zrobiliśmy parę zdjęć "zza płota", starając się nie być zbyt nachalnymi. Jednak rycerze i białogłowy znosili wszelkie inwigilacje ze stoickim spokojem, niekiedy tylko odrywając się od zajęć celem zawrócenia bardziej ciekawskiego widza (bo przecież wiadomo, że wszelkiego typu ogrodzenia są po to, żeby je forsować.
Zupełnie inny klimat czuło się w wiosce rzemieślinków. Gorąca atmosfera nie była li tylko wynikiem piekielnego upału, Handel, ruch towaru, pieniądza (na czas imprezy wprowadzono też specjalne, wymienne monety). To się czuło.
Po drugiej stronie kram oblegany przez panów. Na drewnianych stojakach, lub wprost wbite w ziemię miecze, noże, sztylety, buławy...Panom świecą się oczy gdy dotykają rękojeści, ważą w dłoniach pięknie wykonaną broń...Bajka. Prawda? Co lepsza transakcja kończona jest wychyleniem kusztyczka miodu lub wódki (mojego małżonka niestety to ominęło, musiał odmówić bo tylko on ma prawo jazdy).
Panie wykorzystując nieuwagę swoich "rycerzy" nurkują w stertach stroi szytych zgodnie ze średniowiecznym kanonem, przymierzają biżuterię, zachwycają się zgrabnymi ciżemkami...
A ja szukam straganów łuczniczych. Sporo było tego...oj...ale tylko jeden przyciągnął moją uwagę. Stałam na przeciw stojaka z łukami i chyba musiałam zacząć się ślinić nieprzystojnie, bo podszedł do mnie właściciel kramu.
-Szuka pani łuku czy strzał? -zagaił.
-Łuku. -wykrztusiłam.
-Strzelała już pani kiedyś?
-Nigdy. -wyszemrałam zawstydzona (czyż miałam mu wspominać o moich żałosnych harcach z łukiem wykonanym z gałęzi i strzałami z trzcin??)
Po moim wyznaniu nie padł na ziemię ani nie zaniósł się rechotem, co poczytuję sobie za cechę wybitnego profesjonalizmu kupieckiego. Popatrzył jedynie na moją wątłą poniekąd posturę i mrucząc coś pod nosem zaczął przebierać w stojaku. -Hm..hm...naciąg 13kg, na początek wystarczy! -zdecydował podając mi przepiękny łuk ze zgrabnym majdanem i wdzięcznie wygiętymi ramionami. Pokazał mi jak mam go trzymać i delikatnie prowadząc moją rękę sprawdził jak mi idzie naciąganie cięciwy. Ale ja, choćbym miała ją i zębami szarpać i tak już przepadłam. Zakochałam się w tym kawałku drewna.
Magiczny to zaiste artefakt. Dzięki niemu dostałam się pod samą barierkę odgradzającą pole bitwy od widzów. "-Przepuśćcie tą panią, bo na pole bitwy pewnie idzie!". Ha...ha.
Obejrzeliśmy próbę inscenizacji. Mimo, iż rycerze nie występowali z pełnym rynsztunku, to całość była o wiele bardziej barwna i zaskakująca, niż Bitwa Sobotnia. Wszyscy bawili się wspaniale i tylko biedny lektor co róż piany dostawał, bo rycerstwo w piątek miało swoją własną koncepcję bitwy, diametralnie różną od napuszonego patosu wersji oficjalnej.
Parę migawek z próby:
Wielki Mistrz w hełmie wojsk pruskich i w nader gustownych szeleczkach:
Elfy z planu "Władcy Pierścieni". //sprostowanie- (dziękuję anonimowemu komentatorowi): poniższe zdjęcie przedstawia jeźdźców stylizowanych na postacie z filmu "Avatar".
Zaś Jagiełło miast dwóch nagich mieczy został obdarowany dwoma flaszeczkami o najprawdopodobniej wyskokowej zawartości (etykiet nie dostrzeżono niestety).
I jeszcze, "bataliony chłopskie", na tym etapie nie do odróżnienia - nasze czy wręcz przeciwnie:
Chwila wytchnienia.
Atakeee!!!!
Sobota.( z soboty nie mam niestety wielu zdjęć, bo kręciliśmy film)
Z Nidzicy wyjechaliśmy około godziny 8.00, więc na Grunwald dotarliśmy bezkorkowo. Dziwiliśmy się jedynie tym, którzy zostawiwszy samochody przed Stębarkiem naginali w kierunku pola bitwy na "autopiętach". Paręnaście godzin później zrozumieliśmy ich taktykę, jednak na wykonanie odwrotu taktycznego było już za późno.
Co można powiedzieć o całej sobotniej imprezie? Gdybym określiła ją epitetami dominującymi w mediach, było by to bardzo niesprawiedliwe w stosunku do ludzi, którzy włożyli w nią najwięcej serca, sił i pasji - dla ludzi, bez których cały ten spęd nie miałby racji bytu -Odtwórców Historycznych. To co leżało w ich gestii, to na co mieli wpływ, zostało zorganizowane perfekcyjnie. Obozy Chorągwi, wioska rzemieślników, wszystko to zachwycało dopracowaniem do najdrobniejszych szczegółów i przyciągało niesamowitym ładunkiem pozytywnych emocji. W końcu- robiło wrażenie, gdy pomimo 40 stopniowego upału wkładali na siebie ważące nieraz po 40kg zbroje i szli do bitwy z UŚMIECHEM, z szaloną radością, że to co robią ma sens. Nawet gdy w przepięknym stylu olało ich harcerstwo i kobiety z Bractw same musiały torować drogę dla Chorągwi, nie zaczęli mordować publiczności...(choć ja, jako widz sama bym parę paparazzich przetrąciła, szczególnie tych, którzy bez pardonu pchali się na drogę łamiąc szyk idących na pole bitwy rycerzy, pętali się pod kopytami konnicy lub darli paszczę rozmawiając bez użycia telefonu ze stojącym o dwa kilometry dalej znajomym).
40 stopni upału...tak dla przypomnienia. Rycerze mdleją, bitwy o małego słonia nie wygrywają Krzyżacy (walkowerem).
A teraz o ministerstwie kultury, a właściwie o gminie, która pieniążki owego rozdysponowała - to dnia dzisiejszego nie mam pojęcia na co. Szlag mnie jeszcze trafia i pasja nie "obsiadła" więc żeby się nie rozwodzić, to w punktach napiszę:
1. 40 stopni upału (żebyście nie zapomnieli)
2. Ponad 100 tys widzów i 2 tys rycerzy(też dla przypomnienia).
3. Ani JEDNEJ cysterny z wodą
4. JEDEN kranik z którego można było czerpać wodę do ochłodzenia się. Znakomity sposób na zintensyfikowanie handlu - zdesperowani ludzie kupowali wodę mineralną (zapamiętać na przyszłość, w razie prowadzenia małej gastronomii)
5. JEDNA toaleta dla niepełnosprawnych, żeby nie było zbyt różowo - wysiadła po paru godzinach (brak wody).
Teraz kulturalna krzywa wrażeń:
1. Podczas przemarszu rycerstwa na pole bitwy z głośników leciało coś w rodzaju Szakiry zmiksowanej z Clifem Richardem. Mówię wam. Nakładane na chrzest zbroi robiło wrażenie piorunujące.
2. Pomyłki lektora dobijały tych, którzy zdołali przetrwać zmiksowaną Szakirę (mord ze szczególnym okrucieństwem).
3. Telebim - cel jego zainstalowania wciąż pozostaje dla mnie zagadką. Umieszczony w takim miejscu, że ekran widzieli jedynie ci, którzy i tak mieli nieograniczony widok na pole bitwy. Reszta nie widziała ani bitwy ani obrazu z telebimu. Czyżby Polacy chcieli po prostu pochwalić się...że my tez mamy taki ekran?
9. Ja rozumiem, że niemal przez cały tydzień, pod Grunwaldem odbywały się koncerty muzyki dawnej, ale umieszczenie w repertuarze głównego dnia obchodów rocznicy koncertu grupy "Boys" to chyba zbyt wielkie przegięcie krzywej wrażeń. Może to było powodem gwałtownej ewakuacji części turystów i potwornego korka?
Przemyślcie to kochani na przyszłość. Jest tyle innych imprez, gdzie "Boysi" mogą zabłysnąć. Czy muszą to być akurat spotkania sensu stricto HISTORYCZNE i zadbajcie o to, by nie stało się "histeryczne".
No, to by było na tyle.
Raz jeszcze dziękuję wszystkim pasjonatom, że mogliśmy przeżyć coś tak wspaniałego, a "tym wierchuszkom" mogę jedynie powiedzieć, że mimo widocznych wysiłków, nie udało im się kompletnie pogrążyć całej imprezy i z pewnością ja i wielu wielu innych powróci pod Grunwald za rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz